sobota, 28 listopada 2015

Rozlew Krwi: Prolog

Rozlew Krwi: Prolog
Byłem klonem, dość znanym.
Zanim wydano rozkaz 66 służyłem pod dowództwem samego Lorda Vadera, tak wiem kim stał się Anakin-tą podłą świnią, wierzę jedna, że w środku dalej jest dobry, ale co mi to da…jak widzę taki nie potrzebny rozlew krwi. Ja jestem Rex, dawniej Kapitan Rex, obecnie jeden z tych co opuścił armię klonów, czy tam szturmowców. Nie wielu moich braci wzięło ze mnie przykład. Wiem jednak, że wraz ze mną z armii odeszli John i Robert. Tak więc była nas trójka, ale co my mogliśmy zrobić. Mogliśmy jedynie próbować ratować tych co mieli zostać zabici, a była jeszcze taka szansa…
Popatrzyłem się na swoich przyjaciół, braci i powiedział im
-Wiecie…że pozostali nasi braci nas opuścili…że my musimy walczyć dalej o wolność republiki, nie możemy pozwolić na to, żeby ta pieprzona świnia Vader i ten jego imperator przejeli nad nie kontrolę-Tymże sposobem daliśmy sobie drugi cel, prócz obrony Jedi…mieliśmy powstrzymać Lorda Vedera i Imperatora. Było nas jednak tylko trojga. Mogliśmy powiększyć naszą armię o innych…o przeciwników tego by republika zmieniła się w Imperium. Mijały tak nam godziny. Pod ręką mieliśmy dobry alkohol i upijaliśmy tak ten smutek spowodowany utratą bliskich nam ludzi. Wiedziałem, że większość Jedi już nie żyję. Myślałem jednak, że może uda nam się coś zrobić…coś naprawić. Gdy byliśmy już tak uchlani to nieprzytomności, urwał mi się film…po czym obudziłem się wraz z Johnnym i Robertem przywiązany do krzeseł. Przed nami stali nasi bracia. Wśród nich był mój dawny najlepszy przyjaciel-Cody, wymierzał on właśnie spluwę w moją twarz
-Ładnie,było tak nas opuszczać?-spytał i uderzył mnie w twarz
-Co ty…chcesz?-spytałem
-Opuściliście nas…jesteście zdrajcami, a wiecie co się robi ze zdrajcami?-spytał-wiecie?
W wycelowali w naszą trójkę broń…myślałem, że to już nasz koniec…rozległy się strzały, dwaj moi braci leżeli we własnej krwi, ja jednak nadal żyłem, albo po prostu…nie wiem co. Popatrzyłem się i również Cody i jego ludzie leżeli we własnej krwi…,,co tu się dzieję?’’ pomyślałem. Po chwili ktoś mnie rozwiązał i pomógł wstać…widocznie ten ktoś był Jedi i to nie byle jakim Jedi, to był sam mistrz Yoda. Super, że po mnie przyszedł. Szkoda tylko, że nie uratował moich braci…
-Zbierać się musimy…pakuj dupę i za mną krocz-powiedział i Mistrz i po chwili byliśmy w drodze.
Wziął mnie Mistrz na swój statek i polecieliśmy na jego planetę. Tam właśni dopiero wszystko miało się rozpocząć…cały ten Horror


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz