ANIOŁ
STRÓŻ-Czyli ten który zawsze ci pomoże, kiedy będziesz potrzebował pomocy
Prolog
Zwykły szary jesienny dzień, Ben właśnie wracał z Johnnym z
warsztatu, gdy tu nagle na drodze pojawili się oni: Namor i Hulk, nie wiem co
się stało, że ich zaatakowali, zapewne coś im odbiło, albo ktoś przejął nad
nimi kontrolę, bo było to trochę dziwne. Rozpoczęła się walka, Hulka runął na
Thinga, a Namor na Human Torcha, który właśnie w chwili ataku przeciwnika
włączył ogień i odrzucił wroga na niemały kawałek . Thing w tym czasie walczył
z Hulkiem, co nie było łatwą rzeczą. Walka nie trwała długo, gdyż po chwili
nasz Bohater leżał na ziemi, Johnny chciał mu pomóc, ale nie zdołał bo Namor
wrócił i teraz to on go odrzucił i powalił na ziemie. Bohaterowie leżeli bezbronni,
ani to wezwać pomocy, a ni nic. Hulk już podnosił ręce by zmiażdżyć Benowi
głowę-nie było już dla niego żadnej
nadziei, Johnny krzyknął tylko z całych sił –Nie!
I próbował wstać ale nie mógł bo Namor go pilnował, Po
chwili z Bena nic już nie zostało, to był jego koniec. Po chwili tak samo Hulk
załatwił również Johnnego po czym Namor i Olbrzym ocknęli się i zobaczyli do
czego doszło, okazało się że to wszystko było zaplanowane…zaplanowane przez
kogoś z góry…albo z dołu
Johnny i Ben ocknęli się w dość pięknym miejscu, jakby w
raju. Po chwili podszedł do nich jakiś mężczyzna i powiedział
-Pan was wzywa- Bohaterowie, zdziwieni popatrzyli po sobie,
po czym ruszyli za mężczyzną, który zaprowadził ich do Ogromnej Sali
-Witajcie-Odezwał się dość donośny głos, po czym Ben i
Johnny spytali
- Kim jesteś?-i popatrzyli na Pana, na Pan który ich tu
wezwał
-Jestem waszym stwórcą i bardzo mi przykro że znaleźliście
się tu tak wcześnie, gdyż zasługiwaliście na dłuższe życie- Ben popatrzył się
zdziwiony na Johnnego i rzekł
- To Pan Bóg, to oznacza że jesteśmy w niebie, a to oznacza
że Reed się mylił…w tym że niebo nie istnieję, wiedziałem że to ja mam rację,
wiedziałem!-cieszył się Ben,
-Okej stary…rozumiem ciebie, ale skoro tu jesteśmy, to już
tego mu nie wygarniesz-przygasił Storm, Grimma, Chwilę potem Bohaterowie wraz z
Panem przysiedli się do posiłku i kontynuowali dalej rozpoczętą rozmowę
-Proszę Pan, no bo skoro już tu jesteśmy, to czym możemy
dalej pomagać ludziom?-spytał Ben,
-Owszem że możecie jako Gwardziści Armii Aniołów
Stróżów-powiedział Stwórca,
-Wow…to może my to najpierw przemyślimy Ben-skierował się Johnny
do Bena-Nie bądźmy pochopni. Po ukończeniu posiłku, Ben został jeszcze na
chwilę z Stwórcą, gdy Johnny natomiast opuścił salę
- Panie Boże czy mógłbyś ściągnąć ze mnie tą kamienną
powłokę?-spytał,
-Owszem mogę-powiedział Pan i pstryknął palcami po czym stał
przed nim naturalny Ben Grimm. -Bardzo ci Panie dziękuję-powiedział Ben i uradowany opuścił salę, nie
zwracając uwagi na to że w kieszeni ma jakiś mały przedmiot. Johnny w tym
czasie spacerował sobie tu i tam, dopóki Ben go nie znalazł
-Ben, to ty?-spytał zdziwiony
-Tak to ja, prawdziwy
ja-odpowiedział
-Słuchaj w sprawie tej gwardii , to naprawdę powinniśmy
przemyśleć, bo to jest jakby ci powiedzieć dość mocny temat-powiedział Johnny
-Wiem, ale słuchaj jak nie chcesz to nie musisz, ja mogę sam
dalej pomagać ludziom, ty możesz tu zostać-odparł Ben-wiesz?
-Wiem, że mogę ale jesteśmy przyjaciółmi, widziałem jak
zginąłeś, nie zdołałem ci pomóc-powiedział Johnny i starł łzę z oka która mu
popłynęła-Nie zdołałem…
-Ja tak samo nie zdołałem ci pomóc, ale musimy się z tym
jakoś pogodzić, przykładowo możemy dalej pomagać ludziom, to powinno nam raczej
jakoś pomóc-powiedział Ben
-A właściwie co szkodzi-powiedział Johnny po czym wraz z
Benem poszli do Pan i oświadczyli, że chcą dołączyć do gwardii Aniołów Stróżów.
Dołączyli do 7 pułku Armii pod dowództwem odważnego anioła Valeriana
-Słuchajcie żołnierze, jesteście tu by pomagać ludziom tam
na dolę, tak?-spytał Valerina
-Tak jest Pułkowniku-odparli wszyscy chórem, salutując
-Więc wiedzcie jedno iż nie będę tolerował tchórzostwa,
spóźnialstwa i braku szacunku, zdarzy się coś takiego od razu wylatujcie, a jak
to będzie coś mocnego to możecie trawić nawet
tam na dół-powiedział pułkownik Valerian i wytłumaczył im wszystko co
i jak, co należy robić, a czego należy
się prze strzegać. Po chwili cała ekipa ćwiczyła, po długim treningu Pułkownik
zarządził przerwę, 20 minutową i puścił ich na posiłek. Ben i Johnny właśnie
teraz zrozumieli dokąd się zaciągnęli, dowiedzieli się również, że będą tu od nich
wyciskać wszystkie poty. Po posiłku pułk zebrał się ponownie, a Pułkownik
Valerian , przeczytał wiadomość przesłaną anonimowym listem
-,,Kapitan Steve Rogers, potrzebuję natychmiastowej pomocy,
Wieża Avengers, Nowy Jork’’ Ruszamy chłopaki-krzyknął Pułkownik po czym po
chwili byli już na Wieży Avengers… Ben ruszył do boju, poczuł że z własnej siły
woli zmienił się ponownie w kamiennego stwora, powalił on przeciwników Kapitana
i chciał coś powiedzieć Rogersowi, ale ten go nie usłyszał, chciał mu
powiedzieć- Powiedz Sue i Reedowi, żeby się już o nas nie martwili, gdyż jest nam
tam na górze bardzo dobrze…